Quantcast
Channel: MISS FERREIRA
Viewing all 86 articles
Browse latest View live

AMERYKA!

$
0
0

Nasze ulubione zajęcie (moje i Lolka) ostatnimi czasy to zabawa w odkrywanie Ameryki.
Z radością demaskujemy skrzętnie skrywane zakamarki nowej dzielni. Ogólne wrażenie jest takie, że nie jesteśmy tu pierwsi. Wygląda na to, że cywilizacja rozpanoszyła się tu na dobre i nie zostawia nam nadzwyczajnego pola do popisu.
Warzywa i owoce rosną na okolicznych straganach, dziczyzna leży upolowana w lodówkach, źródło wody pitnej jest ogólnie dostępne w pobliskim supermarkecie, rozpalanie ognia też nie stanowi wielkiego problemu – wystarczy zaopatrzyć się w narzędzie przez tubylców zwane płytą indukcyjną.

Jeśli chodzi o topografię, jeszcze sporo mamy do rozpracowania. Na mapie oznaczyliśmy już kilka punktów strategicznych, jak cmentarz i duże skupisko ludzkie, w postaci centrum handlowego.
Codziennie zapuszczamy się dalej i nie ukrywam – spodziewałabym się jakiegoś oceanu z palmową dekoracją. Ale oczywiście wszystko przed nami – nie od razu Rzym zbudowano, Kolumb też początkowo sądził, że dotarł do Indii.

Jako początkujący badacze, możemy stwierdzić z dużą pewnością, że tu także występuje gatunek, którego solą życia jest woda z procentami.
Akurat w tej okolicy zaobserwowaliśmy, że żyje on w symbiozie czy nawet zażyłości z innym gatunkiem - Coluba livia zwanym potocznie gołębiem.
Nie dalej jak trzy dni temu wracaliśmy z Lolkiem z wodopoju, kiedy naszym oczom ukazał się widok niezwykły.
Oto na osiedlowym skwerku rozsiadła się ptasia czereda - wspomniany wyżej gatunek. Kiedy podeszliśmy bliżej ptasie towarzystwo nieco się spłoszyło i lekko rozproszyło. Wtedy to spostrzegliśmy, że gołębie usadowiły się wygodnie na starszym panu, który nie dość, że nie miał im tego za złe to prowadził z ptasią hałastrą zażartą dyskusję o życiu.

To doświadczenie potwierdziło naszą wstępną teorię, że człowiek bez względu na dzielnicę, w której żyje jest zwierzęciem towarzyskim.





top, marynarka - Sheinside | szorty - lumpeks | torba - Paul`s Boutique | sandały - Buffalo London | zegarek - Apart Elixa
paznokcie - GALATEA

FACEBOOK | INSTAGRAM

DETOX, CZĘŚĆ DRUGA.

$
0
0
*Wpis sponsorowany, powstał przy współpracy z marką Hepatil.


Po ostatnim wpisie, w którym wspomniałam, że postanowiłam zafundować organizmowi detoks, dostałam od Was sporo pytań, co i jak? Od czego zacząć? Co robić? Co jeść? Czego unikać.
Postanowiłam więc temat dziś nieco rozszerzyć, spieszę z odpowiedziami, radami i kilkoma przepisami.

Co to jest detoks?
Brzmi groźnie, ale spokojnie, nie oznacza to, że na miesiąc trzeba pożegnać się z jedzeniem i pić samą wodę. Kiedy zależy Wam na gruntownych porządkach nie musicie wyrzucać mebli i zrywać tynków. Nam raczej chodzi o to żeby odkurzyć.
Idea detoksu jest prosta – pomóc wątrobie oczyścić organizm z zalegających w nim toksyn.


Dla kogo detoks?
Tak naprawdę dla każdego. Nawet ci, którzy na co dzień dbają o zdrowie, nie uciekną przed toksynami, które dosłownie wdychamy z powietrzem.
U każdej osoby natężenie toksyn jest inne, niemniej przez rok w organizmie może się ich zgromadzić do 8 kilogramów, które potrafią siać spustoszenie. Być może to one są odpowiedzialne za Wasze problemy z cerą, włosami, skórą i za całą masę rozmaitych schorzeń organizmu.
Ci, którzy mają na sumieniu ciężkie grzechy jedzeniowe zdecydowanie powinni zafundować sobie detoks.


Jak długo stosować detoks?
Nie pozbędziecie się toksyn raz na zawsze, tydzień radykalnego detoksu nie wystarczy, żeby oczyścić sumienie i organizm.
Najlepiej zmienić nawyki żywieniowe i wprowadzić zdrową rutynę.
Ja do swojego codziennego jadłospisu wrzuciłam po prostu ulubione soki, koktajle i herbaty, nie oznacza to jednak że zagryzam je chipsami i popijam colą.

Co jeść i pić?
Jeść przede wszystkim zdrowo. Nie musicie zaczynać od rewolucji w lodówce, ale następnym razem zanim kupicie gotowy sos, zastanówcie się czy nie łatwiej (i taniej!) go zrobić.
Zamiast batona zjedzcie banana, i pożegnajcie kolorowe niewinnie wyglądające napoje, po prostu wyobraźcie sobie, że mają etykietę „trutka na człowieka”.
Na kolejnych zakupach wrzućcie do koszyka ekstra porcję warzyw i owoców, jeśli uda Wam się kupić je na targu to już w ogóle super. To już coś.
Dziś chciałam Wam polecić przepis na koktajl, który spokojnie możecie nazywać Eliksirem Piękności. Znalazłam go na jednym z moich ulubionych blogów o żywieniu - Qchenne-Inspiracje i stał się pozycją obowiązkową w mojej codziennej diecie. Oto on:

Koktajl oczyszczający.
Potrzebne Wam będą:
2 pomarańcze
2 kiwi
garść natki pietruszki

Sok z pomarańczy wyciskamy, kiwi kroimy na kawałeczki, wrzucamy pietruszkę, dolewamy wody mineralnej, całość blendujemy i voila!
Smacznego.




Woda z cytryną.
Zacznijcie dzień od szklanki ciepłej wody z wyciśniętą cytryną. To prosty i naprawdę skuteczny sposób na oczyszczenie organizmu.


Siemię lniane.
Opierałam się kilka lat. O tym, jak zbawienny ma wpływ na organizm czytałam od dawna. Jest bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe, białko, błonnik, magnez, żelazo, lecytynę.
Wspomaga układ pokarmowy – osłania go i regeneruje, ma działanie antyrakowe, nawilża gardło (powinny pić je osoby na co dzień pracujące głosem). Jakby tego było mało to spożywane regularnie wzmacnia włosy, przyspiesza ich porost, poprawia kondycję skóry i cery.
Słowem klasyczny przykład sytuacji „chcesz być piękna musisz cierpieć”. Zacisnęłam więc zęby i od kilku miesięcy piję regularnie, kilka razy w tygodniu.
Należy po prostu przez kilka minut gotować 2 łyżeczki siemienia w ilości wody odpowiadającej jednej szklance przez ok. 2-3 minuty.
Ja piję nie tylko powstałego „gluta”, ale też ziarenka. Można je zmiksować.
Dobra rada – pijcie bardzo ciepłe, zimny glut tylko dla prawdziwych twardzieli.


Woda.
Znam osoby, które całymi dniami potrafią wodę zastępować czymkolwiek, w efekcie długo nie pijąc ani szklanki. Przyznam, że zawsze jestem w szoku, kiedy to obserwuję.
Pijcie wodę! Na zdrowie.

Ocet jabłkowy.
Słyszałam o wyczynowcach, którzy potrafią wypić szklankę octu w imię odchudzania.
Ja proponuje Wam jedynie kilka kropel do sałatki. Ocet jabłkowy hamuje apetyt, wzmaga uczucie pełności, spala tkankę tłuszczową, doskonale oczyszcza, zawiera drogocenny potas.

Hepatil Detox.
Od dwóch miesięcy wspomagam się tym suplementem diety. Podkreślam słowo „wspomagam”.
Nie istnieją tabletki, które wyręcza Was w pracy.
Niemniej bardzo przypadł mi do gustu jego skład. Chlorella, to alga, która w swoim składzie zawiera ponad 60% białka (to więcej niż wołowina), witaminę A, witaminę B12, żelazo, beta karoten i cynk. Cholina, która wspomaga prawidłowy metabolizm tłuszczów i wyciąg z karczocha mający działanie antyoksydacyjne, żółciotwórcze i żółciopędne.


Soki z sokowirówki.
Kilka miesięcy temu kupiłam sokowirówkę. To bardzo dobrze wydane pieniądze.
Koniec z sokami sklepowymi, których jestem zagorzałą antagonistką.
Codziennie pijemy świeże soki.


Poza tym ruszajcie się, aktywność fizyczna to zamach na toksyny w organizmie.
Powodzenia!

RAK MÓZGU

$
0
0

No więc jest diagnoza. Masz raka mózgu. Przerzuty na serce i sumienie. Zignorowałeś pierwsze oznaki i wygląda na to, że teraz jest już za późno.
Zeżarł Cię od środka, właściwie zjadł i wyrzygał. Wyglądasz i jesteś, jak wrzód.
W Twoim ciele, pod skórzaną powłoką, mieszka 50 bilionów komórek. Najwięcej tych znerwicowanych.
W każdej z nich, w zatęchłej cieczy onegdaj będącej serotoniną, tapla się zepsute jądro.
Zżarł Cię rak, całkiem literalnie, właśnie trawi Twój szpik, do samej kości.

Zaczęło się tak niewinnie, sąsiad po prostu kupił samochód. Nie sprzątnął Ci go sprzed nosa. Postawił Ci go przed nosem. Zabolało, jakby przyrżnął Ci nim w twarz.
Gdybyś tylko wtedy wiedział, że brał go na kredyt, że, w imię auta wyrzekł się urlopu, zagranicznych wakacji i sushi.
Boże, jakby Ci wtedy ulżyło, może byś nawet nie zachorował. Ale Bóg nie odpowiedział na Twoje prośby. Po prostu Cię zlał, zostawił na pastwę chorobie.
Zacząłeś więc żarliwie złorzeczyć sąsiadowi.

Ojcze Nasz który jesteś w niebie, niech roztrzaska to auto o najbliższy słup, i zbaw mnie ode złego, amen.

Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.

No dobra. Bozia poskąpiła Ci tego i owego. Dała za mało hajsu, za dużo problemów i dar przewidywania. Tylko z pozoru siedzisz bezczynnie. Intensywnie antycypujesz, do utraty tchu.
Wiesz już to czego ONI jeszcze nie wiedzą – że wszystko przeminie! Uroda, pieniądze, szczęście, sława. Za trzy lata nowy samochód sąsiada to będzie już stary rocznik. To takie ulotne... Nie ma sensu o żadną z tych rzeczy walczyć.
Masz wiedzę Sokratesa i potrzeby Ascety. Wiesz, że wiesz wszystko. Znasz przeszłość i teraźniejszość. Wiesz, czym ta Szmata, ta pożal się Boże gwiazda (Boooooże daj mi się pożalić!) płaci za swoje transakcje, bynajmniej nie kartą, inną częścią ciała... tak zdartą, że nie odczytasz stanu konta, a szkoda, bo chciałbyś.

Jesteś, jak seryjny morderca – z pozoru taki niewinny, zwyczajny, bywasz uprzejmy. Wcale nie masz rogów, jak diabeł, nie nosisz tabliczki ostrzegawczej. Kiedy patrzysz w lustro to sam dajesz się nabrać na swoją ściemę.

Nie jesteś człowiekiem, jesteś denatem.
A teraz idź i rób co chcesz – możesz odmówić Litanię Złorzeczeń Do Szczęśliwego Sąsiada albo po prostu idź i nie grzesz już więcej.

Aha, i jeszcze coś – nie mieszaj w to więcej Boga.



FACEBOOK | INSTAGRAM

MÓJ CHŁOPAK!

$
0
0

Hej Synuś,

Dziś mijają dokładnie dwa lata odkąd zobaczyłam Cię po raz pierwszy.
Lekarze śmiali się, gdzie w moim brzuchu zmieścił się taki kolos. Brzuch żegnałeś ze stoickim spokojem, nie wyglądało na to żeby świat Cię zdziwił.
Z pozoru byłeś idealny. Ale po chwili okazało się, że Twoje małe serducho nie nadąża za Tobą.
Twoje serducho straciło rytm, moje pękło i naprawdę sądziłam, że utonę w oceanie łez.
Pojechaliśmy więc razem na przymusowe wakacje do szpitala.
A potem było już tylko dobrze i lepiej.

Pamiętam coś jeszcze, dzień w którym okazało się, że wprosiłeś się do mojego brzucha.
Płakałam prawie tak, jak na wieść o Twoim chorym serduchu.
Co tu dużo mówić, wszystko mi popsułeś. Wszystko. Miałam plany, super figurę, poukładane życie no i dwójkę dzieci.
Sądziłam, że nie dam rady, nie wiedziałam gdzie Cię w tym wszystkim umieścić. Po prostu nie było dla Ciebie tam miejsca.
Przez te dziewięć miesięcy wypłakałam oczy. W to że jesteś, uwierzyłam dopiero, kiedy na mnie po raz pierwszy spojrzałeś.
To była miłość dopiero od pierwszego wejrzenia. Przepraszam.

Ty chyba coś czułeś, bo przyszedłeś na świat tak skruszony, że nie śmiałeś się odezwać. Udawałeś, że Cię nie ma. Udawałeś w dzień, udawałeś w nocy, aż w końcu zacząłeś się nieśmiało uśmiechać.

Lolku, jak dobrze, że jesteś. Jak pusty byłby świat bez Ciebie, jak durna byłam bojąc się Ciebie, jak mogłam płakać, zamiast skakać ze szczęścia. Jak mogłam sądzić, że nie dam rady.
Siedzisz tu teraz obok mnie, nie wiesz że piszę list do Ciebie.
Chrupiesz śniadanie i mówisz „oble, ycha, acnego, mjam, mjam”, całość okraszasz tym rozkosznym uśmiechem z jednym dołeczkiem na prawym policzku.
Wiem, że podzielisz się tym śniadaniem z ubraniem i z podłogą, że poskąpisz go brzuchowi.
Jeszcze nie wiem co dziś zepsujesz i ile razy będę musiała zmienić Ci ubranie, ale wiem, że przyjdziesz sto razy, przykleisz się do mnie i powiesz „maaaama”, jakbym właśnie odchodziła na zawsze.

Dziękuję Ci, że jesteś.
Przepraszam, że czasem nie starcza mi siły, że widzisz, jak się złoszczę. Że czasem zupełnie nie rozumiem co mówisz. Że nie pozwalam Ci grzebać w torebce i jeść lekarstw, jak cukierków, że nie nie wolno Ci skakać z balkonu, biegać po ulicy, bawić się żyletką, uciekać z widelcem, jeść niedopałków i pić żrących płynów. Kiedyś zrozumiesz, że kierowały mną miłość i troska.
Wybacz, że wczoraj zostawiłam Cię na pastwę trawie, daleko, dwa metry od siebie i przez ułamek sekundy zakosztowałeś gorzkiego sierocego losu.

Mały, jak dobrze, że jesteś.
Jak dobrze, że sam zdecydowałeś i wprosiłeś się do mojego brzucha. Widać byłeś mądrzejszy.

Sto lat Mój Chłopczyku!











sukienka - Unisono | dżinsowa kamizelka - Sheinside | torebka - Paulina Schaedel

FACEBOOK | INSTAGRAM

JEZIORO

$
0
0

Wczorajszy żar lejący się gęsto z błękitnego nieba postanowiliśmy ugasić w pobliskim jeziorze.
Pewnie to znacie.
Po wodnej tafli snuje się leniwie zapach kiełbasy. Na grilu pieką się swojska i podwawelska, na plaży smażą się ludzie. Stylistycznie z patriotycznym pazurem - dominują barwy narodowe – jest biało-czerwono, w różnych konfiguracjach.
Miss Plaży z właściwym sobie wdziękiem opowiada rozkoszne głupoty ku uciesze adoratorów. Nie ma rajbanów, ma smokey eyes. Ona nie zostanie dziewczyną surfera – ma idealnie ułożone, nieskalane mokrością włosy.
Panowie dumnie prężą swoje klaty godne młodych gniewnych bocianów. Po molo kroczą dorodne brzuchy z sześciopakami piwa.
Jest światowo, w zgodzie z najnowszymi trendami. Moda z łóżka przywędrowała na plażę. Mężczyźni wiedzą, że klasyczne kąpielówki trzeba zastąpić slipami. Mile widziane białe przyciasne lub oversizy.

„Na teren ośrodka ścisły zakaz wstępu osobom nieupoważnionym” - krzyczy znerwicowana tabliczka obgryziona przez rdzę.
Ośrodek wypoczynkowy Czerwony Lew broni się przed gośćmi.

Po mętnej wodzie niesie się szum. To trzcina nuci błogą melodię, to młodzież śle w świat siarczystą polszczyznę.
Tu i ówdzie ktoś podlewa jezioro.
Jest swojsko. Jest dobrze.








sukienka - Preska | torba - bezimienny prezent od mamy | buty - Nike via Domodi | zegarek - Apart Elixa |
manicure - GALATEA

MOJE ŻYCIE JEST FAJNE...

$
0
0

Dialogi i monologi. Czasem mam wrażenie, że są solą życia rodzinnego, jeśli nie solą to pieprzem na pewno. Dziś mam dla Was świeżą porcję kultowych tekstów z Ferrainowa, całość okraszona obrazkami, które jak zawsze - nijak mają się do treści.


***
Majkel:
- Nic na to nie poradzę, po prostu niewiele rzeczy mnie śmieszy. W szczególności żarty mnie nie śmieszą.

***
Ąfel:
- Mamo, możemy się tam same zaprowadzić?

***
Moja mama:
- Dostałaś mojego esemesa?
- Nie...
- Aaa, bo już ci nie wysyłałam...

***
- Sofijko, co trzymasz w rączce?
- Muchę umartą.

***
Majkel:
- Boże, jaka szkoda, że w życiu jest tak niewiele momentów, kiedy można się aż tak bardzo śmiać.

***
Zbynio:
- Boże dziękuję ci, że przyszły do nas ciocie i przyniosły nam tyle słodyczy.

***
- Mamo, skąd nie masz tej torebki?

***
Majkel: O kurde, źle się czujesz kochanie?
Ja: Nie, dlaczego?
M: Nie no, tak tylko pytam.
Ja: Co?! Źle wyglądam?!
M: Nie! No coś ty, jesteś piękna, tylko masz gorszy dzień.

***
Pomidor ci fallen on the floor.

***
Majkel:
- Kurde zmywarka to jest genialny wynalazek. No jak dla mnie to ten sam poziom co ogień.

***
Zbynio:
- Mamo, okazało się że ten chłopak co siedział obok mnie na placu zabaw, to była dziewczyna!

Ąfel:
- Moje życie jest fajne...







top - Front Row Shop | torba - bezimienna | sandały - Mango | spódnica - Sheinside


Dziewczyny, w salonie GALATEA w Lublinie na hasło "Miss Ferreira" dostaniecie zniżkę -10% na manicure hybrydowy oraz -20% na zabieg peelingu kwasem migdałowym wraz z maską.


MÓJ LUBLIN...

$
0
0

Bywam wściekała na to miasto. Wyrzucam mu, że nie jest Londynem. Że w nocy śpi, że jest konserwatywne, że bywa małomiasteczkowe, że nie ma poczucia humoru, że jest za ciche, za małe, za leniwe.
Kłócimy się i w nerwach krzyczę „zamieniłabym cię na jakiekolwiek inne miasto, słyszysz?!”.
Ale Lublin się nie obraża, „tak mówisz?” pyta.
Puszcza do mnie oko i zaczyna grać tę obłędną sonatę miejską, którą tak kocham. Sonatę szeptów i słodką dla ucha kakofonię ludzkich dźwięków. Uwodzi mnie szumem, pieści zapachem rozgrzanego asfaltu...
Zaczynamy się godzić. Przypominam sobie, że wcale nie jest szare, jest takie oszałamiająco zielone, istna dżungla miejska.
Nie jest nudne, jest spokojne. Zimą zapada w sen, ale latem potrafi przyprawić o zawrót głowy.
Stare miasto kipi w szwach, z knajp leje się suto na deptak siarczysty śmiech ludzki. Pod parasolami gęsto, na schodach siedzą hipsterzy, rodzice pokazują dzieciom Lublin wieczorową porą, na murkach odpoczywają starsi ludzie zmęczeni rozgrzanym miastem. Na Placu Litewskim od wieków buntuje się młodzież.
Po kątach kwitnie miłość, dziś ktoś zasmakuje pierwszego pocałunku.
Ona z koślawym makijażem idzie na randkę z Nim. On ma tylko 20 zeta w kieszeni, zaprosi ją na gofry. Wstydzą się. On patrzy pod nogi, ona patrzy w niebo. Nieśmiało zahaczają o siebie dłońmi...

Kończy się lipiec.
Jeśli spojrzysz do góry zobaczysz pajęczynę lin, po której bardziej lub mniej pewnie stąpają ludzie. To Sztukmistrze.
Bohaterowie Carnavalu. Lublin świętuje i bawi się. Na każdym rogu spotkasz kuglarza, każda ulica zaskoczy Cię innym spektaklem.
Dziś Lublin to trochę cyrk, a trochę teatr. Dziś Lublin to Miasto Inspiracji.
Dziś kocham Cię Lublinie, ale kto wie co będzie jutro...

Burzliwy jest nasz romans Lublinie...

PS W tym roku w Lublinie odbywa się piąta edycja Carnivalu Sztuk – Mistrzów. Patronem imprezy jest Jasza Mazur – bohater powieści „Sztukmistrz z Lublina” autorstwa Isaaca Singera. Jasza był uwielbianym przez publiczność akrobatą.
Sztuk – Mistrz to ktoś kto w sztuce ulicznej osiągnął prawdziwe mistrzostwo.
Każdego roku, w dniach 24-27 lipca Lublin zamienia się w miasto zabawy i kolebkę ulicznych artystów. Jest naprawdę magicznie.




























DROGI PAMIĘTNICZKU...

$
0
0


Drogi Pamiętniczku,

Piszę do Ciebie znad kubka mętnej kawy pitej łapczywie o brzasku poranka.
To jeden z tych dni, kiedy wszystko jest cudowne, świat rozkosznie migoce, Słońce całuje Ziemię, ptaki romansują, przyroda się wdzięczy, jakby tego było mało, dostałam od kuriera nowe buty. Słowem, Raj na ziemi.
A jednak ten raj ma dziś posmak apokalipsy, musiałam zjeść kilka kanapek z dżemem żeby poczuć się lepiej.
Mam wrażenie, że te słoneczne pieszczoty to deszcz z kwasu siarkowego, fajne ptaki zostały pożarte przez kruki i wrony, przyroda powoli kona prażona przez bezwzględne słońce i nie wiem czy wyglądam w tych butach dobrze.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Po prostu wczoraj zaplanowałam dzieciom fajny dzień pełen atrakcji. Tak więc błądziliśmy po mieście w poszukiwaniu kolejnych placów zabaw, jedliśmy smakołyki, poszliśmy do parku na rowery, były pieszczoty na dywanie, chwila odpoczynku i znowu zabawa w piachu do późnego wieczora, a na dokładkę burza na morzu w wannie.
Kiedy kończyłam wycierać i suszyć ostatniego delikwenta, nie byłam już do końca pewna, jak mam na imię oraz czy jestem matką tych wszystkich małych ludzi czy może ich przedszkolanką.
Och Pamiętniczku, ile oni mają energii! Kiedy ja siedzę na sofie widząc podwójnie, lub nawet potrójnie (mam wtedy sześcioro lub dziewięcioro dzieci i czuję się, jak starotestamentowy Abraham) i jak ta bezwładna marionetka czekam aż ktoś pociągnie za moje sznurki, oni nadal w kończynach mają sprężyny zamiast kości. Przedawkowałam im witaminę D.
Muszę opracować sposób przetwarzania ich energii w elektryczną. Będę niezależna, przynajmniej w kwestii prądu.
W końcu leżą w łóżkach, jeszcze tylko skleję kilka liter w bajkę, jeszcze tylko każdy sto razy zrobi siku i pięćdziesiąt razy poprosi o szklankę wody i wreszcie będę mogła siąść i coś napisać.
W końcu robi się cicho...

Bądź błogosławiona Chwilo w Której Dzieci Idą Spać. O, jak pięknie malujesz ich twarze spokojem, jak błogą siejesz ciszę wkoło, jak słodko koisz umysł...

„Wreszcie mogę siąść i coś napisać... Wreszcie mogę siąść... Wreszcie mogę... Wreszcie... Wreeee...”

Nie ukrywam, że plan wczorajszego dnia podszyty był zarówno miłością jak premedytacją. Po prostu łudziłam się, że dzieci najpierw się zmęczą, a potem pośpią.
Zupełnie nie uwzględniłam w tych planach siebie.
Kiedy więc wieczorem udałam się na spoczynek wraz z okolicznymi kurami, nie przypuszczałam, że kogut Lolek obwieści dzień wraz z pierwszym tchnieniem poranka.

O przeklęty bądź Bezlitosny Brutalny Poranku Używający Siły Fizycznej! Jak czarno malujesz słodki letni, idealny dzień. Zabieraj swoje farbki, wracaj do Mordoru i oddawaj mi mózg!

Bo właśnie to jest Pamiętniczku w tym wszystkim najgorsze, że człowiek chciałby zrobić coś bardziej konstruktywnego niż pomidorówkę czy wsadzenie naczyń do zmywarki, ale co począć gdy w głowie wióry zamiast szarych komórek?
Codziennie obiecuję sobie lifting umysłu, pisać więcej i mądrzej, wyrażać poglądy, komentować bieżące wydarzenia, czytać ambitne książki. Ciągle jednak lepiej wiem co słychać u córki premiera niż u samego premiera, na rękach mam krew Jo Nesbo, lukier Andersena lub po prostu dżem ze słoika i tak w kółko.
Nie dasz wiary, ale nawet teraz gdy Ci się żalę, muszę przerywać co drugie słowo, żeby spełnić litanię próśb i potrzeb.
Myślę na raty, piszę na raty, czytam na raty, jem na raty, a bywa, że biorę prysznic na raty.

Już mi lepiej Pamiętniczku. Musiałam się troszkę nad sobą poużalać, ale już kopię się w dupę, biorę w garść i wracam do rozlanego mleka, przypalonego kotleta i moich lepkich urwisów.





sukienka - Unisono | buty - Vans via Domodi | biżuteria - Apart | torba - Paulina Schaedel

RZEŹBIMY BRZUCH PO CIĄŻY!

$
0
0

Zasypujecie mnie pytaniami, jak wrócić do formy sprzed ciąży. Zamierzam w najbliższych dniach wyczerpująco o tym napisać. Tymczasem dziś łapcie porcję super ćwiczeń, dzięki którym udało mi się fajnie wyrzeźbić brzuch. Polecam Wam stronę FITNESS BLENDER.
Przedstawiam Wam moje ulubione treningi – krótkie i efektywne. Ja staram się ćwiczyć codziennie, zawsze zaczynam od treningu typu HIIT, który spala tkankę tłuszczową, następnie rzeźba.
Po jakim czasie zobaczycie efekty? Trudno powiedzieć, dajcie sobie dwa tygodnie. To taka magiczna liczba – będzie Wam szkoda wysiłku poświęconego na dotychczasowe treningi, a jednocześnie przekonacie się, że ćwiczenia to przyjemność. Zastrzyk endorfin, lepszy humor, zadowolenie z siebie samego, więcej energii żeby zrobić cokolwiek.
Złota rada dla leniwych – nie porywajcie się na długi i trudny trening. Przerwiecie po 5 minutach zmęczeni i sfrustrowani, że nie daliście rady. Wybierzcie coś lekkiego, maksymalnie 20 minut, np TO plus TO.
Będziecie z siebie dumni, a z czasem przyjdzie ochota na więcej.

PS Po więcej ćwiczeń zajrzyjcie do TEGO WPISU.
Powodzenia!

MÓJ ULUBIONY TRENING HIIT, NA BRZUCH I POŚLADKI


MÓJ ULUBIONY TRENING NA RZEŹBĘ BRZUCHA






BYŁAM BRIDGET JONES.

$
0
0
*Wpis sponsorowany, powstał przy współpracy z marką Hepatil.

Od dnia, w którym opublikowałam na fp swoje zdjęcie z czasów, kiedy byłam jeszcze Bridget Jones vel Tęgą Bułą nie przestajecie zasypywać mnie pytaniami co i jak. Co jeść żeby schudnąć, co ćwiczyć żeby schudnąć? „Co robisz, że jesteś taka chuda?”
Nie jestem Wasza mamą, ale troszkę mnie to martwi. Więc po prostu umówmy się, że z całej tej historii rugujemy słowa „schudnąć”, „chudość”, „dieta”, a zamieniamy je wyrażeniem „żyć zdrowo”.
Z czasów, kiedy mogłam spokojnie dublować twarz i pupę Bridget, najgorsze były nie moje pulchne poliki, bo wierzcie mi na słowo, panowie chętnie zapraszali mnie na randki, ale to, że zrobiłam z siebie kontener na śmieci.
Demonizujemy kalorie, to one decydują o tym po jaki produkt sięgamy, podczas kiedy skład wielu produktów dietetycznych powoduje, że częstujemy się prawdziwą trucizną.
W ostatnim czasie popularna jest reklama pewnej „zdrowej przekąski”, podobno to doskonała alternatywa dla fanów czipsów. Kiedy w supermarkecie przeczytałam jej skład to wybuchłam śmiechem, równie dobrze mogłabym do sałatki dosypać trutki na myszy lub do herbatki dolać odrobinkę kreta. W tej sytuacji wolę kupić czipsy, czipsy są fair – wiesz, ze są niezdrowe i masz wybór, „natomiast „zdrowa przekąska” robi ze mnie idiotkę, a ja idiotką nie jestem.
Nasz organizm zamiast czerpać korzyści z tego co zdrowe, zajęty jest pozbywaniem się toksyn.
Moja rada, nie patrzcie na kalorie, patrzcie na składy.


Panuje błędne przekonanie, że zdrowy tryb życia dużo kosztuje. Rozumiem to nawet, to wyborna wymówka do tego, żeby nie zrobić ze sobą nic.
Bo sami wiecie, jak to jest – od jutra ćwiczę, ale najpierw kupię buty i strój do ćwiczeń, matę, karnet na siłownię, pójdę do sklepu ze zdrową żywnością i wydam milion monet na zdrową czekoladę. Po podliczeniu zysków i strat, faktycznie lepiej po prostu kupić paczkę czipsów i zostać na kanapie.
No cóż, kiedy ja ćwiczę to bynajmniej nie wyglądam, jak Jane Fonda. Mam dosyć obciachowy outfit, ćwiczę w domu na kocyku w szkocką kratkę, a co gorsza w skarpetach. Mam osobistego trenera, na ekranie kompa.
Ale, jest też dobra informacja dla tych, którzy nie mogą zebrać się nawet na kocyk w szkocką kratę – jest cała masa świetnych ćwiczeń, które doskonale udają prace domowe – prasowanie, sprzątanie, gotowanie, rozwieszanie prania, robienia zakupów spożywczych, na dokładkę spacery z dziećmi i aktywna zabawa na placu zabaw (podobno to jedna z czynności, podczas wykonywania której spala się najwięcej kalorii).
Uwierzcie mi, bardzo często sprzątam dom w imię zgrabnej sylwetki, nie zaś w imię porządku. Efekty uboczne są wyborne.

Kiedyś pewna znajoma żaliła mi się, że nie może nijak zgubić paru kilogramów. Właściwie wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, od hormonów po sprawy rodzinne. Ostatecznie utopiła worek pieniędzy na wczasy odchudzające. Zapewne bym jej współczuła, gdyby nie fakty, że swoją ckliwą historię zagryzła sporym pudłem czekoladek.
Czasem warto odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie, hormony to czy czekolada?


Zdrowy jadłospis i aktywność fizyczna to pogromcy toksyn. Ja dodatkowo wspomagam się suplementem diety HEPATIL Detox, który w swoim składzie zawiera ekstrakt z karczocha, chlorellę i cholinę.
Wątroba to „fabryka chemiczna” ludzkiego ciała. Ma ona tylko minutę na oczyszczenie 1,5 litra krwi. Działa więc na wysokich obrotach. Dodatkowo wątroba to organ, który nie boli więc łatwo zapomnieć o jego istnieniu.
Chlorella, która wchodzi wchodzi w skład Hepatilu to maleńka alga o wielkiej mocy. Ma od 2 do 12 mikronów i zawiera ponad 70 istotnych dla człowieka substancji, w tym 19 aminokwasów. Dostarcza naszemu organizmowi więcej energii niż buraki cukrowe, 22 razy więcej niż kukurydza i 45 razy więcej niż ziemniaki i posiada trzy razy więcej białka niż wołowina.
Słowem daje radę i odciąża w pracy wątrobę.

Jeśli zdecydujecie się na kocyk w szkocką kratkę, albo nawet na taki w misie, mam dla Was dwa przyjemne i skuteczne ćwiczenia.
Powodzenia!

HIIT

PUPA

CĘTKI!

$
0
0


Przebrałam się za lamparta i udałam na spacer po miejskiej dżungli. Oczywiście już na pierwszy rzut oka widać, że stój nie jest kompletny – niestety rajtuzy w cętki nie są w moim zasięgu. Jeśli zechcecie ubrać się podobnie, to uważajcie, bo deseń ten ma właściwości ekspansywne – z ubrania przeniósł się wprost do mojej głowy. Pytana dziś o cokolwiek, odpowiem krótko – cętki!

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Pozwólcie zatem, niech dziś przemówią do Was zdjęcia.
Dobrego weekendu!









bluza/tunika - Unisono | trampki - Vans | torba - Paul`s Boutique | biżuteria - Apart |
paznokcie - GALATEA

TO BYŁ DOBRY DZIEŃ...

$
0
0


Jeśli nie liczyć nieszczęśnika zamordowanego na ekranie mojego telewizora, to jest dobrze.
To był dobry dzień. Jeden z tych, kiedy przytłacza Cię myśl o tym, jak jest błogo, zaczynasz mieć wyrzuty sumienia i popadasz w paranoję, że jutro wydarzy się tragedia dla zachowania równowagi w naturze.
Pogoda była beznadziejna, lało jak z cebra, a kiedy pod koniec dnia wyściubiliśmy nosy z domu, okazało się, że wróciły zimne i czerwone. To był właśnie ten dzień, kiedy pogodę mieliśmy w dupie, bo nie była w stanie zepsuć zabawy w chowanego, tarzania się po dywanie, bezlitosnych łaskotek i rozdawania całusów za free. To był dobry dzień dla naszych kubków smakowych. Zakwasiliśmy je swojską ogórkową z tłustą śmietaną i osłodziliśmy szarlotką o zapachu cynamonu i zimy. Jedliśmy dokładki, jak szaleni, potem była siesta w domku z krzeseł materacy i koców. A potem był deser, znowu szarlotka, dla mnie kawa raz, dla nich kakao trzy razy. Były rubaszne żarty, o bąkach i pszczołach, krzyki i okruchy na czystej podłodze (szlag by was, nie jestem waszą sprzątaczką! No dobra jestem, ale do czasu...)
To był dzień poczochranych włosów i niebanalnych autfitów, dzień w okularach, bez makijażu, z dziurami na spodniach i z jadłospisem na bluzce. Dzień niespodziewanych wizyt – była Babcia, przywiozła kilo ciastek i pięć kilo radości.

Kiedy to piszę jest 22.33. Już prawie mają mordercę, dom zasypia, moja lampka czerwonego wina jest do połowy pełna, zegar tyka, lato się boczy.
Za ścianą koncert, to trio spokojnych oddechów. Grają niezbyt rytmicznie i pochrapują.
A ja, siedzę z laptopem na sofie, sączę to wino i zupełnie nie wiem czego jeszcze mogłabym sobie życzyć. Pewnie lata przez okrągły rok, dodatkowych 5 centymetrów wzrostu, truskawek, przyjaciół mieszkających bliżej, torebki Hermesa...

Ale nie wypada, po prostu nie wypada.










sukienka - Sheinside | kimono - Stradivarius | biżuteria - Apart

NA POHYBEL POMIDOROM!

$
0
0


Cóż Moi Drodzy. To pewne. Skończyły się czasy, kiedy bezkarnie mogłam zakopać się w ciepłym kocu z książką, kawą, bezkresną rozpaczą jesienną, nostalgią, tęsknotą za Niewiadomoczym oraz udręką z Niwadomojakiegopowodu.
Kiedy jesteś matką nadal możesz nieskończenie wiele, ale zaprawdę powiadam Wam nie możesz być już Werterem i cierpieć z byle powodu. O wiele lepiej dla siebie oraz otoczenia jest cieszyć się z byle powodu.
Oczywiście serce podpowiada mi, że oto nadchodzi zimowa apokalipsa, czas suchych gałęzi i połamanych badyli, zmrożonego deszczu i mętnego błota, czas puchowych kurtek i nocy w połowie dnia. Czas całkowitego zaćmienia słońca bez śladu zorzy... Słowem kochani, nic tylko ryczeć ryczeć i raz jeszcze ryczeć.
Zapewne gdybym była nastolatką osiągałabym właśnie dziewiąty krąg rozpaczy, ale jak już wspomniałam, jestem matką. Matka bierze tyłek w troki i mówi dzieciom o tym, że niebawem spadnie na ziemię cholerny biały puch. Nie będzie może okazji przez najbliższe milion lat kilka miesięcy przyodziać bikini, ale założymy za to tonę łachów kolorowe kombinezony i będziemy tytłać się brykać w parszywym rozkosznym śnieżku!
Kto by tam chciał żeby dzień był długi?! Już od rana będziemy bawić się w chowanego po ciemku! I co najważniejsze będzie święty spokój z promieniowaniem uvb, nikogo nie poparzy szkaradne słoneczko!
W ten sposób wszyscy się cieszą i każdy jest szczęśliwy, możemy odpalić na jutubie ZIMĘ i zacząć pląsy!

Poza oczywistymi zaletami zimy, których chyba nikomu poza moimi dziećmi nie muszę tłumaczyć, należy też dodać wyborny skutek uboczny w postaci zmiany garderoby. Bo czy miesiąc temu, podczas nieznośnych upałów, mogłabym założyć tę cudowną kurtkę? Oczywiście, że nie! A te śliczne botki? No też nie!
Przedawkowałam też pomidory, dlatego cieszę się, że teraz będą tak horrendalnie drogie, że nawet jakby serce podpowiadało mi żeby je kupić, to rozum nie pozwoli mi wydać miliona monet na jednego cholernego pomidora. Tak się akurat składa, że mam ochotę na jabłka, będę je jeść.
Na pohybel pomidorom, nie Putinowi.








kurtka - Unisono | sukienka - ForFun Fashion | torebka - Paul`s Boutique | botki - Primamoda |

FERREIRA POLECA, CZĘŚĆ PIERWSZA - KOSMETYKI.

$
0
0
Postanowiłam rozpocząć na blogu cykl pt FERREIRA POLECA. Znajdziecie tu wszystko, od książek przez jedzenie po kosmetyki, ale tylko to co poleciłabym przyjaciołom, czyli same fajne rzeczy. Co Wy na to?
Na pierwszy ogień garść kosmetyków, które naprawdę warto mieć.

BIELENDA, BODY PERFECTOR.
Kiedy odkryłam ten kosmetyk, najpierw wróciłam do drogerii po kolejny dla mamy, a potem rozpoczęłam agitację wśród koleżanek. Nie żebym coś z tego miała, ale rzadko trafia się na kosmetyk, który tak ułatwia życie. Ten krem spełnia wszelkie obietnice producenta - maskuje niedoskonałości, nawilża, nadaje piękny kolor, zapewnia natychmiastowy efekt opalenizny. Koniec z balsamami brązującymi i samoopalaczami. Dodatkowy plus to obłędny zapach.
Bardzo, ale to bardzo "Ferreira approved"
.


Dokładnie w dniu, kiedy zmieniłam prefiks na 3, zaczęła mi się psuć cera. Ot, prezent urodzinowy. Do licha, myślałam, słyszałam, że po trzydziestce może wrócić trądzik, ale żeby tak od razu? Natychmiast? Rozpoczęłam dociekliwe śledztwo, zastanawiałam się co zmieniło się w mojej diecie, trybie życia, pielęgnacji etc. Wszystkie dowody wyraźnie wskazały winnego - OCM (Oil Cleansing Method) . Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o metodzie mycia twarzy olejami, bardzo przypadło mi to do gustu. Początkowo byłam zachwycona, ale po około dziesięciu dniach moja cera zaczęła się "oczyszczać". Dużo o OCM czytałam, byłam więc na to przygotowana. Niestety proces oczyszczania trwał w nieskończoność, po miesiącu straciłam cierpliwość. Jestem pewna, że dobrałam oleje stosownie do swojej cery, być może popełniłam błąd. Nie wiem. Niemniej, w moim przypadku OCM okazało się totalnym niewypałem.
Musiałam więc zmodyfikować pielęgnację do cery, która stała się bardzo tłusta i problematyczna. Postawiłam na nawilżanie i delikatną pielęgnację.

TOŁPA, ŁAGODNY ŻEL DO MYCIA TWARZY I OCZU.
Faktycznie bardzo delikatny kosmetyk, wydajny. Nie wysusza, nie podrażnia, nie działa na cerę jak detergent. Myję nim twarz, po uprzednim przetarciu cery płynem micelarnym. Nie sprawdzi się też, jeżeli będziecie chciały zmyć nim makijaż oczu. Pozostawia skórę miłą w dotyku. Mam wrażenie, że moja twarz po prost bardzo go lubi.

PHYSIOGEL, ŻEL DO MYCIA TWARZY.
Dostałam w prezencie od przyjaciółki. Okazał się strzałem w dziesiątkę, właśnie kupiłam drugie opakowanie. Co ciekawe, używam go jako kremu do twarzy, producent pisze, że można go zmyć, lub zostawić. Kiedy użyłam go po raz pierwszy chciałam posmarować twarz kremem, ale wydało mi się, że po prostu nie ma takiej potrzeby. Skóra była bardzo nawilżona. No i tak już zostało. Nie wiem, jak sprawdzi się w zimie. Ale na lato, jako krem i baza pod podkład jest po prostu doskonały.

BREVOXYL.
W moim przypadku ta maść okazała się kołem ratunkowym. Pamiętajcie jednak, że każda cera jest inna i najlepiej zasięgnąć porady lekarza. Dla mnie najistotniejsze jest to, że skóra nie uzależnia się od Bervoxylu. Producent ostrzega, że maść może podrażniać, wysuszać, powodować zaczerwienienia. U mnie żaden z tych objawów nie miał miejsca. Maści używam na noc - cienka warstwa po dokładnym oczyszczeniu twarzy. Kiedy maść się wchłonie, smaruję twarz Cethapilem.
To combo doskonałe.


CETAPHIL, DERMOPROTEKTOR.
Co tu dużo mówić, uwielbiam ten produkt. W kwestii nawilżania chyba nie ma sobie równych. Warto go mieć, jest bardzo wydajny. Sprawdza się u dzieci, mój mąż też bardzo sobie chwali. Jeśli macie problemy z cerą, warto postawić na nawilżanie zanim sięgniecie po drastyczne metody.

Moim największym odkryciem ostatnich miesięcy jest KWAS MIGDAŁOWY. Moja cera, po przygodach z OCM, poprawiła się już znacznie po Brevoxylu i Cethapilu, ale kwas migdałowy tchnął w nią nowe życie. Skóra po prostu odżyła. Już po pierwszym zabiegu czułam różnicę. Cera jest napięta, nawilżona, gładka w dotyku.
Nie zdecydowałam się na eksperymenty z kwasami w domu, oczywiście oddałam się w ręce Kasi z Galatei, z którą zdążyłam się już zaprzyjaźnić. Jeśli macie ochotę na taki zabieg, Kasia obiecała dać Wam 20% zniżki. Z serca polecam!

PUDER BABYDREAM.
Kilka tygodni temu szukałam pudru sypkiego. Już byłam skłonna wydać worek monet na jakiś ekskluzywny produkt, kiedy trafiłam na wątek o pudrze Babydream. Okazało się, że dziewczyny używają go, jako sypkiego pudru do twarzy. A kiedy Ferreira słyszy, że coś jest super, ma prosty skład i kosztuje grosze, to jest w siódmym niebie. Udałam się do Rossmana, wybuliłam te 5,99 no i faktycznie rewelacja. Obawiałam się efektu "mącznej panny", ale nic takiego nie miało miejsca. Cóż mogę rzec, to wyborny puder sypki. Dotąd używałam osławionego Kryolana, Babydream jest jego godnym następcą.

ROZŚWIETLACZ, UNDRESS YOUR SKIN.
O jak bardzo się z tym kosmetykiem lubimy. Żadnego bazarowego połysku, żadnych odpustowych drobinek, żadnego zapychania. Idealnie rozświetlone kości policzkowe i łuk brwiowy. Poleciła mi go Aneta z Makuplace, a przecież powszechnie wiadomo, że Aneta jest najlepsza i wie wszystko najlepiej.

INGLOT, PUDER DO MODELOWANIA TWARZY, NR 505.
Od dawna szukałam czegoś o chłodnym odcieniu idealnego do modelowania twarzy. Inglot dobrze spełnia zadanie - żadnej pomarańczy, żadnych błyskotek. Po prostu dobrze rzucony cień na twarz.


LOVELY CURLING PUMP UP MASCARA.
Powiem tylko tyle, że od lat używałam Max Factora False Lash Effect. Kiedyś siostra poleciła mi ten z Lovely. Efekt na rzęsach jest podobny, a różnica w cenie miażdżąca. Pisałyście na moim fp, że jest fajny ale szybko wysycha i niszczy rzęsy. Mnie ten tusz starcza na 2-3 miesiące, nie zauważyłam też żeby pogorszył się stan moich rzęs. Być może dlatego, że codziennie na noc smaruję je oliwką Babydream (polecam!).


CIENIE VIPERA.
Długo szukałam takich kolorów i w końcu udało mi się znaleźć. Podoba mi się sposób łączenia cieni na magnesy dzięki czemu można skompletować ulubione kolory. Cienie nie osypują się.

MANICURE HYBRYDOWY.
Obok kwasu migdałowego to moje największe odkrycie ostatnich miesięcy. Nigdy nie miałam tak długich i mocnych paznokci. W moim przypadku hybryda trzyma się 3-4 tygodnie. Wiem jednak, że u wielu osób trzyma się znacznie krócej.
Bardzo długo nie byłam przekonana, głównie dlatego, że lubię zmiany i potrafiłam kolor paznokci zmieniać kilka razy w tygodniu. Ale kiedy zobaczyłam efekty, dałam się przekonać. Wiele z Was skarżyło się że początkowy efekt zachwyca, a potem paznokcie słabną. Zobaczę, jak będzie. Po trzech miesiącach jest dobrze. Podejrzewam, że to jak paznokcie reagują na hybrydę to również kwestia indywidualnych predyspozycji.
Jeśli macie ochotę, to polecam Galateę - podobnie, jak w przypadku kwasów, dostaniecie 20%zniżki.

A Wy jakie macie kosmetyczne hity? Piszcie, zwłaszcza jeśli polecacie jakiś podkład. Dotąd używałam Revlonu Colorstay, szukam jednak zamiennika, bez silikonów, dobrego dla cery.
Pozdrawiam!
Sara


WIEKOPOMNY DZIEŃ!

$
0
0


Dziś wiekopomny dzień! Po grubo ponad stu latach zakończono śledztwo w sprawie Kuby Rozpruwacza. Był nim Aaron Kośmiński - polski fryzjer! No cóż, trzeba przyznać, że w tym kontekście, powiedzenie "polak potrafi", nabiera całkiem nowego znaczenia. Poza tym po platynowej masakrze rozjaśniaczem na moich włosach, mam już stuprocentową pewność, że fryzjerzy to grupa zawodowa, której nie należy tak po prostu ufać. Pamiętajcie, zanim pójdziecie do fryzjera, upewnijcie się, że nikogo nie zmasakrował.
To wiekopomny dzień również dlatego, że Lolek po raz pierwszy powiedział "arcydzieło". Moja matczyna napompowana do granic możliwości duma, pękła dopiero wtedy gdy Pan Lolenty określił mianem arcydzieła to co stworzył w toalecie. Mam nadzieję, że jego przyszłość będzie obfitowała w bardziej wyrafinowane arcydzieła.

PS A takie foty zrobiliśmy w sobotę dla poooh! O!






METAMORFOZY Z DOMODI I DEICHMANNEM
29 września wraz z Olą i Deynn pobawimy się w Trinny i Susannach (zamawiam, jestem Gokiem Wanem!!). Jeśli macie ochotę poddać się metamorfozie to koniecznie ślijcie swoje zgłoszenia na adres metamorfozy@domodi.pl, może uda nam się spotkać!
Szczegóły konkursu znajdziecie pod TYM LINKIEM.


RÓŻOWE OKULARY!

$
0
0


Całkiem niedawno Majkel oznajmił, że w życiu jest tak niewiele momentów, kiedy można śmiać się do rozpuku (zresztą powiedział to pod wpływem TEGO zdjęcia). Być może jest w tym ziarnko prawdy, ale coś Wam powiem, posiadanie rodziny potęguje ilość tych momentów drastycznie.
Czasem obawiam się, że skonam dławiąc się skórką od chleba, bo ktoś właśnie palnął coś niewyobrażalnie śmiesznego.
Dosłownie wczoraj Majkel skarżył się, że stresuje się egzaminem: -No i wiesz, najgorsze jest to, że to ustny i wchodzimy dwójkami, tak naprawdę najbardziej boję się kompromitacji przed tą drugą osobą która ze mną wejdzie. Na to ja, Ukochana Żona Pocieszycielka: -Nie ma się czym przejmować kochanie, jestem przekonana, że na całym roku nie ma osoby głupszej od ciebie. Chyba nie muszę tłumaczyć, że to co chciałam powiedzieć znacznie odbiegało od tego co powiedziałam.
Ledwie wyrzekłam te słowa otuchy, kiedy z pokoju dobiegła nas konwersacja:
Zbynio: -Ale świetna jest na nowa gumka.
Lolek: -Co?! Kupa?!
Zbynio: -Jaka kupa?! Gumka ty matole!
I to był dokładnie jeden z tych momentów, kiedy należy dziecko pouczyć i skarcić, ale nie możesz bo dusisz się ze śmiechu. Dokładnie tak, jak wtedy, kiedy Zbynio zapytała czy pamiętam, jak ona była taka maleńka, a tak „szybko zapierdalała na rowerku, pamiętasz mamusiu?”.
Chciałam Was też ostrzec, jeśli planujecie zakup czy wypożyczenie książki pt „Czesałam ciepłe króliki”, może to przysporzyć Wam niespodziewanie żenujących momentów.
Na moje pytanie o książkę, pani sprzedawczyni wykrzyknęła zszokowana: -Co pani robiła?! Kogo czesała?

Tak więc chciałam zmienić zdanie, obawiam się, że skonam kiedyś ze śmiechu.
O!






płaszcz - Front Row Shop | trampki - Vans | dżinsy - lumpex | torba - poooh!

TERAZ!

$
0
0

Jestem koneserką teraźniejszości. Nie romansuję z Wczoraj, nie czekam na Wielkie Jutro.
Kolekcjonuję pozorne głupoty. Poranną kawę, popołudniową szarlotkę, wieczorny serial, babskie ploty, przytulanki z dziećmi, dobry kryminał, rowerową wyprawę, błękitne niebo, noc bez kaszlu, dzień bez kataru, nową torebkę...
Nie odkładam życia na jutro, nie kupuję ubrań na lata. Inwestuję w nowalijki.

Na ślub dostałam starą francuską porcelanę. Czekała pokolenia aż ktoś skala ją jedzeniem i piciem.
Pewnie jej pierwszy właściciel przewraca się w grobie, gdy burżuazyjna porcelana dzierży ciężar plebejskiej kanapki z dżemem, albo gdy talerze pękają z nerwów przekazywane sobie przez kilkuletnie niesforne, lepkie łapki.

Królowa angielska mnie nie odwiedzi, ani żaden prezydent, ani papież. Zresztą nawet gdyby się zapowiadali to czy są mi drożsi niż Lepkopalczaści?
Uznałam więc, że to wyporny moment by tchnąć życie w starą porcelanę!
Bo do licha, kiedy jak nie teraz? Nie chcę żeby przeżyły mnie burżujskie talerze!
To ja będę o nich opowiadać, nie odwrotnie.

Tymczasem teraźniejszość wzywa! Idę szydełkować jutrzejsze wspomnienia!







PUCHACZ!

$
0
0


Miałam dziś w planach wyrazić swoje zdanie, powiedzieć coś ostro i dobitnie, pouczyć. Po prostu wtrącić swoje cztery litery w ramach społecznej dyskusji na ten i owy temat.
Już otwierałam usta, kiedy zupełnie niespodziewanie zaatakowała mnie piękna złota jesień.
Słońce tak dawało po głowie, że byłam zmuszona przymrużyć oko na wszystko.
Już w marcu złożyłam podanie o dokładnie taką jesień i ogromnie się cieszę, że Ministerstwo Pogody pozytywnie rozpatrzyło moją prośbę (oczywiście dziękowałam za to z góry, jednak nie oszukujmy się, była to kurtuazja, może nawet kokieteria, i proszę! Opłaciło się).
W swoim podaniu dokładnie wyłuszczyłam co chcę żeby nastąpiło. Że złote tańczące liście, że ciepły południowy wiatr kołyszący te liście, że morze słońca, deszczu tylko tyle ile niezbędne, że dużo niebieskiego nieba żeby pasowało do liści i ogólnie kolory! Prosiłam o jesień tak ciepłą i kolorową, jak przewiduje konstytucja. Nie sądziłam w ogóle, że w konstytucji jest mowa o tak wysokiej temperaturze jesienią!!
Zależało mi na tym żeby móc nosić puchaty sweter do zwiewnej spódnicy, gołe nogi do płaszcza i głowę bez czapki. Chodziło o właśnie takie drobiazgi!

Oczywiście, sugerowałam jesień bez wirusów, bo przecież każda grypa jest taka świńska, jednak pisząc to czułam, że przeginam, że Ministerstwu Zdrowia to się nie opłaci.
Tydzień temu o tej porze mój dom pełen był zarazków i chorych dzieci. Uznałam, że nadeszła apokalipsa, że czas zejść do piwnicy, rozpakować zapasy i płakać.
Jak dobrze, że nie mam piwnicy, bo siedziałabym tam teraz, a tu taka ładna jesień.
Niemniej miałam doła, czułam się strasznie stara i bezużyteczna, internet mnie pogrążył – okazało się, że tylu ludzi jest pięknych i mądrych, że zaczęłam zastanawiać się czemu jeszcze nie wytykają mnie palcami. Dzieci kaszlały niemiłosiernie, było zimno i ciemno. Pasmo nieszczęść i niepowodzeń. Mentalnie sięgnęłam dna, niewątpliwie.
No i wtedy, kiedy już powoli zaczęłam meblować to swoje dno, przypomniało mi się, że kiedyś na Discovery mówili, że statystycznie rzecz biorąc, jeśli długo było źle to musi być lepiej. Sama matematyka, rachunek prawdopodobieństwa. Ledwo to pomyślałam, usłyszałam dzwonek do drzwi!
Oto kurier przyniósł mi zegarek! Ku pokrzepieniu serca. Natychmiast poczułam się ładniejsza, zrozumiałam, że ten zegarek potrzebuje mojego nadgarstka.
Potem było już tylko lepiej, a do tej pory wątpiłam w matematykę, głupia!

Mówię Wam, nic tylko brać tę jesień garściami.












sweter - Unisono
spódnica - Front Row Shop
płaszcz - Sheinside
szpilki - Shoelook
torba - Paulina Schaedel
zegarek - Daniel Wellington (na hasło missferreira dostaniecie na stronie sklepu 15% zniżki na zakupy)
łańcuszek - Apart

PENIUAR I SIEKACZE...

$
0
0


Poranne wiadomości radiowe zmiażdżyły mnie informacją, że teraz Edyta Górniak ma dłuższe siekacze, proporcjonalne w stosunku do nieproporcjonalnie wielkich w stosunku do reszty twarzy ust.
Siekacze Edyty Górniak bezlitośnie poszatkowały mój mózg na drobne kawałeczki. Poczułam, że część mózgu będąca śmietnikiem zatrważająco zwiększyła swoją powierzchnię.
Niech ktoś odetnie mi dopływ wiadomości! - zakrzyknęłam błagalnie.

Decyzja Edyty do przedłużenia zębów, jak włosów, mnie także zainspirowała do bycia piękniejszą.
Co prawda w domowych warunkach trudno zrobić coś z zębami, poza roztrzaskaniem ich o twarde płytki w kuchni, dodatkowo jakiś wewnętrzny głos, nie wiem rozsądek? Intuicja? Podpowiadał, że brak siekaczy mógłby niekorzystnie odbić się na moim wyglądzie.
Zostawiłam więc zęby w spokoju. Uznałam, że największy wpływ mam na własną garderobę.

Podręcznik Kobiety Eleganckiej z 1922 roku rzecze:

„Jest wiele kobiet, które pod pretekstem oszczędności, gdy tylko wrócą do domu zdejmują suknię, gorset i ładne dessous*, aby się odziać w stara spódnicę, lichą koszulę i brzydki peniuar**.
Gdy mąż wraca wieczorem po całodziennej pracy i radby ujrzał trochę wdzięku i elegancji, znajduje przy sobie jakieś stworzenie bezkształtne i źle ubrane. Wielkim błędem wielu kobiet jest myśl, że skoro się już raz zdobyło męża, można dalej nie dbać o mnóstwo szczegółów tualetowych. Pod pozorem, że kobieta żyje wyłącznie w domu, nosi się zniszczony peniuar i przydeptane pantofle, pod pretekstem cnoty kobieta kładzie koszulę z płótna z jakiego można by szyć worki, brudny gorset i licha spódniczkę...
A później dziwią się te kobiety, że męża ich usidli pierwsza lepsza w sukience za pięć tysięcy marek.”

Mija sto lat, Ferreira wraca do domu, odziera się ze szlachetnej garderoby, przywdziewa liche łachmany, zadziera mizerną kiecę i lezie do garów.
Być może gdyby moim mężem był Rober Kupisz, byłby zachwycony kloszardem w kuchni. Niestety pan Ferreira jest tradycjonalistą i lubi swoją żonę w bardziej kobiecym wydaniu.

Nie jestem zdania, że dla faceta trzeba się poświęcać. Nie zamierzam przedłużać zębów, prasować twarzy czy tłoczyć silikon w klatkę piersiową. Uznałam jednak, że sytuacja w której pan Ferreira prezentuje się lepiej niż pani Ferreira jest niedopuszczalna! Na myśl o sąsiadach szepczących po kątach „on taki piękny, ona taka łachudra!”, doznałam mdłości. Oczami wyobraźni widziałam stado rozjuszonych kobiet, każda w sukni za tysiące marek, czyhających na mojego małżonka.

Z ogromnym żalem więc poczęstowałam śmietnik stertą łachmanów, której nie powstydziłby się ani górnik, ani murarz.
Nauczyłam się gotować z wdziękiem, sprzątać z gracją i dbać o dom w sposób nieco bardziej wytworny.
Ulżyło mi, nikt nie wyrzuci mnie z własnego domu sądząc, że jestem bezdomna, nie dostanę zawału na widok włóczęgi w lustrze i na dźwięk domofonu do drzwi.

*dessous - w tym znaczeniu bielizna.
**peniuar - okrycie wierzchnie przeznaczone do noszenia w sypialni.











trencz - Sheinside
bluzka - Unisono
dżinsy - lumpeks
szpilki - allegro (kupowane sto lat temu, nie pytajcie o sprzedawcę, nie mam pojęcia)
torba - Paulina Schaedel
biżuteria - Apart
zegarek - Daniel Wellington (na hasło "missferreira" dostaniecie 15% zniżki podczas zakupów)

SKY IS THE LIMIT!

$
0
0


W domu zagościł teleskop. Dzieci są nim bardziej zafascynowane niż kosmosem. Dla mnie natomiast już sam teleskop to kosmos.
Teraz wszechświat jest trochę bliżej naszego tarasu i wydaje się, że można ugryźć lub pogłaskać księżyc. Księżyc zaś nie lubi być podglądany, szybko ucieka sprzed obiektywu i wtedy widać, że naprawdę mknie po niebie.
Są dziedziny, w których jestem kosmiczną niemotą. Prawdę mówiąc bliżej mi do kosmity niż do kosmologa. Gdy patrzę w nocne niebo słyszę chichot uniwersum i wiem, że gwiazdy mają ze mnie ubaw.
Przestrzeń kosmiczna mnie zawstydza, nie mogę wykrzyczeć gwiazdom żeby tak na mnie nie patrzyły, bo jestem tylko człowiekiem. Wszak są ludzie, którzy lepiej znają topografię Księżyca niż Ziemi i poradziliby sobie w kosmosie bez GPSA.
Ja bez GPSA czuję się w Warszawie, jak w kosmosie. Gdybym była gwiazdą też bym się ze mnie śmiała.

Wyszydzona bezlitośnie przez uniwersum, opuszczam taras i chowam się w tym swoim M5, moim bezcennym miejscu na kuli ziemskiej zawieszonej gdzieś tam w galaktycznej otchłani.
Jestem bojowo nastawiona, bo przecież sky ist the limit, na początek zrobię kosmicznie dobre naleśniki, zjem je na oczach gwiazd, zrobię im na złość!
Bo może nie postawię nogi na Księżycu, ale moje naleśniki zasilają poczet ziemskich przyjemności!
Nie jestem astronomem, ale mogę bez wstydu zwać się chemikiem kulinarnym, bo wiem, że mąka mleko, jaka i cukier razem, łączą się w gęstą masę i wylane na rozgrzaną patelnię dają naleśnika!
Biorę patelnię na taras żeby szarmancko przerzucić mącznego placka na drugą stronę na oczach gwiazd i nic!
Cholerny naleśnik wczuł się i przywarł do patelni niczym stęskniony kochanek. Ale nie że się lekko przykleił i wystarczy go podważyć, on stał się częścią patelni! Teraz mogę na nim smażyć.
Właśnie awansowałam na naukowca, bo wymyśliłam nową powłokę dla patelni! Teraz wybór jest większy – teflonowa, ceramiczna i naleśnikowa, wymyślona przez skromną matkę trójki dzieci z Lublina. Dajcie mi Nobla, zaimponuję gwiazdom!

Zażenowana kończę przedstawienie na tarasie, czuję że zaraz gwiazdy obrzucą mnie meteorytami. Wracam do kuchni. Nie z patelnią, ale na patelni.

Ludzie latają w kosmos, a ja ku**a poległam w walce z naleśnikiem.
Brawa dla Ferreiry za ten kosmiczny popis umiejętności.

Sky is the limit and so is naleśnik.







płaszcz i szalik - Unisono
spodnie - Mango
botki - Primamoda
troba - Paulina Schaedel
Zegarek - Daniel Wellington
Viewing all 86 articles
Browse latest View live